Jak odsmoczkować dwulatka – nasza historia

|JAK-2

Zanim napiszę Wam jak udało mi się odsmoczkować dwulatkę, powinnam zacząć od tego jak zasmoczkowałam dziecko. Pamiętam dokładnie ten dzień – 21 czerwca 2014. Poranek po pierwszej nieprzespanej nocy na położnictwie, pierwszy dzień lata, choć pogoda była bardziej wiosenna niż letnia. Tego dnia zweryfikowałam swoją wiedzę ze studiów z rzeczywistością i o 180 stopni zmieniłam swoje podejście do smoczków. Tak, wstyd się przyznać. Byłam smoczkową terrorystką, upominałam znajomych, że dają swoim dzieciom smoczki, wyliczając im wszelkie potencjalne tego konsekwencje. Szykując swoją pierwszą wyprawkę w ogóle nie przewidziałam w niej czegoś takiego jak smoczek. Wpadło mi parę gratisowych egzemplarzy z warsztatów ale nie miałam zamiaru ich w ogóle rozpakowywać. Coś mnie jednak tchnęło i na sam koniec do szpitalnej walizki dorzuciłam jeden egzemplarz “w razie co”.

Kilka dni później w szpitalu wyciągnęłam smoczek z walizki i z nadzieją w oczach dałam go mojej mamie do wysterylizowania.  Co mną kierowało? Brak snu, zmęczenie i płaczący noworodek z olbrzymią potrzebą ssania. Przez całą noc dzielnie zastępowałam Ewie smoczek, ale po kilku godzinach byłam fizycznie i psychicznie wykończona. W jeszcze gorszej kondycji były moje piersi, które dopiero rozpoczynały swoją mleczną karierę. Potrzebowałam przerwy od karmienia i chociaż kilku minut snu, a ten mały kawałek silikonu, o którym tak nieprzychylnie się do tej pory wypowiadałam, miał mi to zapewnić. Podjęłam ryzyko zaburzenia u małej odruchu ssania podając smoczek tak wcześniej, to duży błąd. Z drugiej strony, kilka minut później Ewa spała w swoim łóżeczku ssając sobie smoka w najlepsze. Ja nie spałam, bo zaczął się obchód lekarski, ale przynajmniej moje ręce i brodawki miały chwilę wytchnienia.

Zabierając się za odsmoczkowanie dwulatka macie mówiąc szczerze kilkanaście miesięcy poślizgu. Sami widzicie, nawet stomatologom zdarzają się ortodontyczne wpadki, ale nie ma co płakać. Jak to mówią – lepiej późno niż później. Ewa dostawała smoczek tak na prawdę tylko do snu. To był nasz rytuał przy usypianiu – smoczek i świnka, tak było szybko, łatwo i wygodnie. Nie będę dziś pisać o szkodliwości smoczka oraz tego co dowiedziałam się na jego temat na mojej Alma Mater. Nie będę się rozwodzić na temat odruchu ssania. To temat na długi i osobny wpis, na pewno go kiedyś poruszę. Chcę się dziś podzielić z Wami sposobami z pomocą których odsmoczkowałam moją dwulatkę. To na czym mi zależało, to żeby cała operacja nie nastąpiła w trudnym dla Ewie okresie jakim niewątpliwie były grudniowe pobyty nas obu w szpitalach, pojawienie się na począku roku młodszego brata czy też pójścia w marcu do żłobka. Gdy sytuacja była w miarę stabilna zaczęliśmy działać.

Warto sobie jeszcze uświadomić, że dziecko w wieku dwudziestuparu miesięcy to całkiem bystra bestia. Maluch może próbować na Was wymusić oddanie swojego przyjaciela. Nie jestem fanką terminu “bunt dwulatka”, ale jest coś specyficznego w tym okresie. Zakładam, że dziecko nie jest złośliwe z natury i takie przekorne zachowanie to po prostu mieszkanka zagubienia oraz sprzecznych emocji targających dzieckiem. Dwuletni maluch rozumie więcej z tego co się do niego mówi niż nam się wydaje. Dlatego długie wałkowanie tematu, tłumaczenie po 100 razy to obowiązkowa pozycja przy odsmoczkowywaniu dwulatka.

jak odsmoczkować dwulatka

Metoda żłobkowych cioć

Ewa od dłuższego czasu używała smoczka tylko do spania. W ogóle od samego początku starałam się, żeby nie towarzyszył jej on 24 h na dobę. Miał być uspokajaczem i tak też nam służył. Z czasem okazało się, że potrafi usnąć bez niego – w wózku lub podczas podróży samochodem. Jednak gdy szykowałam wyprawkę do żłobka to dwa egzemplarze musiały się w niej znaleźć. Pewnego dnia, żłobkowe ciocie kładąc dzieci na drzemkę zapomniały położyć Ewie smoczek przy poduszeczce. Gy się zorientowały i chciały naprawić sytuację okazało się, że Młoda śpi sobie w najlepsze. Następnego dnia postanowiły sprawdzić, czy sytuacja się powtórzy. Zadziałało! W ten sposób Ewa się odsmoczkowala w żłobku. W domu ten numer niestety nie wypalił. Ewa wieczorem dosyć głośno i dobitnie domagała się swojego “oczka”, a że Mikołaj spał w pokoju za ścianą i nam zależało na cichym załatwieniu sprawy, dostawała to co chciała. Ale kto wie, gdyby nie to, może przetrzymalibyśmy kilka wieczorów i byłoby po sprawie? Trzeba było wymyśleć coś innego.

Oups! Dziurka!

Nazajutrz po wieczornej awanturze postanowiłam wprowadzić bardziej drastyczne środki. Odcięłam nożyczkami kawałek smoczka a Ewie przedstawiłam historyjkę o myszkach, którym przypisałam to dzieło. W zapasie oczywiście miałam jeszcze jeden smoczek na wszelki wypadek gdyby ten sposób nie zadziałał. Na całe szczęście nie musiałam już go wyciągać. Córka kilka razy spróbowała possać taki zepsuty smoczek i z wyrazem zniesmaczenia co chwilę pokazywała nam, że coś się w nim zepsuło. A my dalej opowiadaliśmy jej historyjkę o niszczycielskich myszkach. W końcu smoczek został porzucony. Przy wiecornym usypianiu, gdy Ewa poprosiła zarządała “oczka” wystarczyło przypomnieć jej historyjkę. Sama się dziwię, że to poskutkowało.

Smoczek znika

Gdyby numer z dziurką nie poskutkował miałam zaplanowaną jeszcze jedną akcję. To miało być ostateczne starcie, smoczek miał po prostu zniknąć. Chciałam podstępem zmusić swoje dziecko do samodzielnego oddania smoczka. Cały pomysł miał bazować na historyjce. Otóż miał nas odwiedzić smok, który zabiera dzieciom smoczki, a w zamian daje prezenty, np. przytulanki do spania. Mógł to być smok, mogła to być smoczkowa wróżka. Pośród moich pomysłów na prezent znalazła się jeszcze nowa piżamka, lampka nocna, mała pozytywka. Założenie było takie, żeby upominek był przydatny przy usypianiu i skutecznie zastąpił smoczek. Wymiana miała nastąpić w zaczarowanym woreczku przywiązanym w oknie (przecież wiadomo, że smoki są duże i się nie zmieszczą w pokoju). Ewa miała zostawić “oczek” w woreczku, a wieczorem podczas usypiania zamiast niego znalazłaby nagrodę. A ja miałabym wytłumaczenie dlaczego smoczek zniknął i nie może do nas już wrócić. Założenie tej metody jest takie, że pozbywamy się problemu i doprowadzamy odsmoczkowanie dwulatka do końća. Smoczek nie może się cudowanie odnaleźć. Musicie się uzbroić w trochę cierpliwości, na prawdę dużo dziecku tłumaczyć, zapewnić mu Waszą bliskość i wsparcie. To dla malucha duży krok. Z podobnych metod zniknięcia smoczka słyszałam jeszcze o zapłaceniu za nową zabawkę smoczkiem w sklepie. Trochę brutalniejsza metoda to zgubienie smoczka podczas spaceru, ale i tu przydałby się jakiś element pocieszenia po stracie. Gdzieś kiedyś oglądałam materiał o smoczkowych drzewach. Na taki sposób rozstania się z najlepszym towarzyszem dzieciństwa wpadli skandynawowie. Jest to swego rodzaju ceremonia, która ma ułatwić dziecku pożegnanie ze smoczkiem. Skoro inne dzieci mogły to dlaczego Wasze nie?

smoczkowe drzewo
Zdjęcie należy do Hernán Piñera

Tym smoczkowym drzewem kończę wpis. Minęły dwa miesiące odkąd odsmoczkowałam moją dwulatkę. Nie było kryzysu ani podbierania smoczka młodszemu rodzeństwu. To drugie wynika po części z faktu, że smoczki syna zniknęły zupełnie z widoku. Mikołaj kilka tygodni temu sam zrezygnował z korzystania z uspokajacza. Z jednej strony to dobrze, bo problem odsmoczkowania syna rozwiązał się sam. Z drugiej strony, zgadnijcie jak to sobie zastąpił?


Jeżeli wpis Ci się spodobał i uważasz, że może się komuś przydać, będzie mi niezmiernie miło, jeśli go skomentujesz lub/i udostępnisz.

Zdjęcie tytułowe należy do Raúl A.-