Jak nie utknąć w domu z dwójką małych dzieci
2 lutego 2016
Zima. Jak nie śnieg i mróz, to falstart wiosny. I pada, i wieje, a Ty w domu cały tydzień sama z dwójką dzieci. Telewizora nie można włączyć, żeby zobaczyć co się dzieje w świecie (no dobra, u Kardashianów…), bo to starsze się gapi. Nie powisisz z przyjaciółką na telefonie, bo jak nie jeden pampers to drugi do zmiany. A gdy mąż wróci wieczorem po pracy i uda się wreszcie położyć dzieci spać, to zanim wyładujesz i załadujesz zmywarkę, ogarniesz kuchnię, zabawki z całego domu (co by w nocy nie władować się przypadkiem na jakiś klocek lego), rozwiesisz pranie (płukane już 3 razy, bo trochę już w tej pralce siedzi) to nagle jest 23 i najrozsądniej byłoby samemu się położyć. Więc szybka toaleta, kolejne karmienie noworodka, i nagle się robi północ (specjalnie pomijam cześć “blogową” mojego życia, bo sama nie wiem kiedy znajduję na nią czas!). Historia powtarza się pięć razy, a potem nadchodzi długo wyczekiwany weekend! Nie przeszkadza Ci już pobudka o 6 na karmienie, bo cieszysz się tym, że ktoś zrobi Ci śniadanie, przejmie na siebie zmianę pieluch, zabierze dzieciaki na spacer. Wszystko to po to, żebyś miała chwilę dla siebie i nie zwariowała od tych okołodzieciowych zajęć. I w momencie gdy za Twoją familią zamkną się drzwi, dotrze do Ciebie, że wcale nie chcesz być w domu. Wcale nie chcesz być sama. Chcesz wyjść do ludzi, spotkać się ze znajomymi, wybrać się do restauracji, kina, albo… na wystawę? Ale jak to zrobić z dwójką dzieci? Kolejny raz przekonałam się, że logistycznie trudne rzeczy w praktyce okazują się proste. Trzeba tylko znaleźć kompromis między swoimi i dziecięcymi potrzebami.
Restaurację przerabialiśmy w zeszłym tygodniu. Wybraliśmy lokal blisko domu, żeby w razie czego móc szybko wrócić. Z Ewą było jak zwykle – trochę siedziała, a trochę trzeba było z nią pospacerować. Młodszy natomiast przespał całe wyjście. Świetnie – pomyślicie – a co jeżeli by nie spał? Z noworodkowych opcji pozostało nam: 1) przewijanie, 2 ) karmienie 3) płacz. Dwa pierwsze punkty pomijam, bo rozwiązania są proste. Punkt trzeci to trudniejsza opcja. Jeżeli nie uda Wam (no przecież nie jesteś sama) uspokoić młodego obywatela, prosisz o zapakowanie jedzenia i zabieracie się do domu. Trudno! Może następnym razem się uda – nie zniechęcaj się!
Spacer w ciekawszej okolicy? Czemu nie! Pakujemy młodzież do auta, wybieramy miejsce do 15 minut jazdy samochodem – park w sąsiedniej dzielnicy, pobliski rezerwat, ogród zoologiczny, kawałek lasu za domem wujka – i spacerujemy dopóki towarzystwo współpracuje. Jak widać początki buntu wśród załogi szybko wracamy do auta i jedziemy do domu.
Wybranie się gdzieś na wydarzenie kulturalne wydawało mi się natomiast całkowicie nieosiągalne. Nie bałam się o kilkutygodniowego Mikołaja, tylko o Ewę, powoli wchodzącą w bunt dwulatka, biegającą i pokrzykującą istotkę. No bo jak? Wyobrażacie sobie to w muzeum? Na wystawie? A jednak! Wybraliśmy się z naszymi pociechami na multimedialną wystawę obrazów Van Gogha, która jeszcze do 14-lutego jest prezentowana w Warszawie na Błoniach Stadionu Narodowego. Było genialnie! Może nie jestem specjalnym znawcą sztuki, ale rzadko się zdarza, żeby coś zrobiło na mnie takie wrażenie! Nasze zmysły bombardowane są obrazami z każdej strony – na ścianach i podłodze pojawiają się fragmenty dzieł mistrza, kolaże, zestawienia podobnych obrazów, a całość widowiska podsyca jeszcze odpowiednio dobrana muzyka. Dzieła są ułożone chronologicznie, trudno stwierdzić na jaki etap prezentacji trafisz przy wejściu, ale całość się zapętla i na pewno nic nie przegapisz. Wszystko możesz oglądać statycznie – z pufy lub fotela, albo jakiegoś wygodnego miejsca pod ścianą. Można także spacerować – i tą metodę praktykowaliśmy ze starszym dzieckiem. Mikołaj przespał całe wyjście – był nakarmiony i było mu cieplutko, czego chcieć więcej. Ewa za to zachowywała się jak zaczarowana. Spacerowała albo pokazywała i nazywała znane sobie elementy na obrazach. Czasem zdarzało jej się tańczyć do muzyki. Wcale nie musiała się zachowywać cicho i siedzieć w miejscu, a jej aktywność nie przeszkadzała innym w podziwianiu wystawy. Jedyne co budziło moje wątpliwości to dosyć głośna muzyka, jednak moje maluchy nie uznały tego za problem.
Bałam się tego, że utknę z dwójką dzieci w domu. Że po moim jedynym dorosłym towarzyszem będzie mąż (nic bardziej mylnego – pozdrawiam rodzinę i znajomych!). Że z restauracji coś dobrego będę mogła co najwyżej zamówić i zjeść w dresie na kanapie. Że niepotrzebnie kupiłam podwójny wózek, bo jak tu ogarnąć dwójkę dzieci na raz. I nawet nie wiecie jak się cieszę, że się myliłam! Odpowiedź na pytanie tutułowe była prosta – po prostu trzeba wyjść z domu! Nie przekonacie się, jak będzie smakował obiad w tej nowej włoskiej knajpce jedzony w towarzystwie małych dzieci, jeżeli do niej nie wyjdziecie. Zawsze jest moment, w którym możecie się wycofać. Ale czemu od razu zakładać najgorsze i pozbawiać się przyjemności dorosłego życia. Da się żyć z maluchami u boku, i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej!
P.S. Jeżeli chcecie się wybrać na wystawę, i potrzebujecie jakiś praktycznych informacji czy porad śmiało pytajcie 🙂