Mountain Buggy Urban Jungle – miejska dżungla to za mało!
12 listopada 2015
Całkowicie nie rozumiem, dlaczego ktoś nazwał ten wózek Urban Jungle. Słowo Urban w nazwie w pierwszej kolejności przywodzi na myśl mknącą po kostce bauma parasolkę. A ten trójkołowiec na pompowanych kołach stworzony jest jak najbardziej do jazdy w terenie. Okrzyknięty został przez wiele wózkomaniaczek wózkiem idealnym, dlatego też postanowiłam go sprawdzić osobiście.
Pierwsze wrażenie miałam mieszane – przeraził mnie swoimi rozmiarami. Potem zachwyciłam się starannością z jaką jest wyprodukowany oraz jakością materiałów. A po pierwszym spacerze po prostu zrozumiałam o czym mówiły inne dziewczyny – ten wózek nie jedzie, on płynie! Jak to jest, że ten 12,5 kg kolos z taką lekkością i zwinnością się prowadzi, podbija tak lekko jak by nic nie ważył? Według mnie odpowiadają za to 3 czynniki
Po pierwsze opony, na których jak byk jest napisane, że prawidłowe ciśnienie w środku powinno wynosić 20 psi (140kPa; 1,4 bara). Jak nie napompujecie to będziecie się męczyć, sprawdzałam osobiście różnicę. Klapnięte koła robią się “tępę” i nie reagują tak sprawnie na nasze działania. Trzeba przyłożyć więcej siły na trudniejszym terenie – tylko po co się męczyć?! Wystarczy udać się do pobliskiego wulkanizatora, żeby odpowiednio się nimi zajął (a jaka to atrakcja dla dziecka!) Tu przy okazji jeszcze nadmienię – koła, sztuk 3, każde o średnicy 30 cm. Rozstaw tylnych to 59 cm.
Po drugie trójkołowa konstrukcja. Nie wiem skąd się wzięła opinia, że trójkołowce są niestabilne? Nam na protetyce tłukli, że optymalną stabilizację protezy otrzymamy przy trzech punkty podparcia. Asystent porównywał to do stołka postawionego na nie do końca równej podłodze. Przy 4 nóżkach, zawsze będzie się bujał i stukał. A przy 3 nigdy! No i proszę – wózków się też to tyczy – nie bez powodu wszelkie sportowe wózki mają po 3 koła!
Trzecim czynnikiem odpowiadającym za łatwą jazdę jest dobrze skonstruowana rama. Środek ciężkości znajduje się bezpośrednio nad tylną osią, dlatego nie trzeba przykładać dużej siły aby podbić wózek. Ale trzeba uważać z obciążeniem założonym na ramę – mały organizer to nie problem, ale torba zapakowana na cały dzień spędzony poza domem bez dociążonego kosza może przeważać. Podbijanie oraz jazdę po trudnym terenie wspierają amortyzatory ukryte w ramie wózka. Aż miło popatrzeć jak ładnie pracują 🙂 Rączka wózka ma ergonomiczny kształt i jest łamana w 3 miejscach. Za pomocą guzików umieszczonych od wewnątrz, można wyregulować jej wysokości (od 79 do 112 cm). Niestety ma jedną wadę – pokryta jest dosyć nieprzyjemnym w dotyku prążkowanym, gumowym materiałem. Tą wadę wyeliminowały CityGripsy.
Mój wózek pochodzi z 2012 roku (kol. Chilli Dot). Mam co do niektórych rozwiązań kilka zastrzeżeń, ale od razu Wam mówię, że w większości przypadków nie dotyczą one najnowszego modelu Urbana, co tylko pokazuje jak dobrze funkcjonuje ta nowozelandzka marka. Coś nie działa idealnie, szukają lepszego rozwiązania i je wprowadzają – nie udają, że nic się nie dzieje.
Wróćmy więc do opisu wózka i moich wrażeń z jazdy 🙂 W większym stopniu omówiłam już stelaż, wypadałoby dodać tylko jeszcze kilka słów na temat jego składania. Wózek w wersji spacerowej można złożyć w jednym kawałku bez konieczności wypinania siedziska. Z gondolą niestety nie da się powtórzyć tej sztuczki. Po obu stronach metalowego podnóżka znajdują się dwa zamki, które trzeba przesunąć aby złożyć wózek. Warto wcześniej złożyć jeszcze kierownicę i wysunąć przednie koło spod wózka. Nie ma automatycznie zaskakującej blokady – trzeba samemu zapiąć paseczek wokół tylnej osi. Za to wózek da się postawić na pionowo – w mieszkaniu ten sposób przechowywania wózków bardzo się sprawdza (szczególnie przy kilku egzemplarzach)! Wymiary wózka po złożeniu to: 127 cm długości, 64 cm szerokości oraz 44 cm wysokości (z kołami). To całkiem sporo, ale wózek w jednym kawałku, przy odpowiedniej technice mieścił się do naszego Hultaja i30. Sytuacja zmienia się jednak diametralnie po wypięciu kół! Wtedy rama z siedziskiem staje się po prostu płaska, a koła da się już upchnąć wszędzie.
Tylne koła wypinamy jednym ruchem, wciskająć odpowiedni guzik umieszczony w centralnej części. Następnie chowamy dwa trzpienie. Z przednim kołem jest trochę więcej zachodu- trzeba je odkręcić żeby dało się je zdjąć z widelca. Ale dzięki tym zabiegom wózek staje się na prawdę pakowny.
Przednie koło można zablokować do jazdy na wprost za pomocą małego pokrętła umieszczonego nad widelcem. To wygodne i oczywiste- w niektórych wózkach dużo się trzeba naszukać, zanim znajdzie się odpowiedni guzik.
Hamulec w wózku działa na tylne koła – można go opuścić a takę podnieść po obu stronach. Działa na zasadzie zapadki i trzyma bardzo dobrze. Niestety ciężko czasem wcisnąć stopę pomiędzy podłoże a pedał hamulca żeby go podnieść – a muszę jeszcze podkreślić, że testowałam wózek jesienią w pełnych butach – strach pomyśleć jak by to wyglądało w japonkach.
Pomiędzy kołami rozpięty jest bardzo pojemny kosz. Z każdej strony jest do niego super dostęp, a ponadto zaprojektowano w nim całą serię uroczych, małych kieszonek, które sprawnie zastępują nam torebkę i powalają zachować porządek. W głównej komorze, po bokach także znajdziecie dwie wąskie siateczkowe kieszonki. Przyznam Wam, że jeżdżąc tym wózkiem całkowicie zrezygnowałam z organizera czy torby – ten kosz jest genialny.
Siedzisko można porównać do hamaka – to materiał rozpięty na ramie wózka. To rozwiązanie dodatkowo amortyzuje wszelkie nierówności na trasie, a przede wszystkim jest wygodniejsze niż plastikowa skorupa obita materiałem. Regulacja pochylenia oparcia jest paskowa – do obsłużenia potrzeba dwóch rąk, początkowo to trudne, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Siedzisko jest bardzo obszerne – jego wymiary to 28 do 32 cm szerokości oraz 20 cm głębokości, natomiast oparcie ma szerokość 20 cm a jest wysokie na 50 cm. U góry oparcia przy połączeniu z budką marszczy się materiał, który niestety trochę zabiera powierzchnię. Rozwiązaniem jest jego samodzielne układanie.
Malucha w siedzeniu zabezpieczają pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa – niestety nie da się ich przekształcić na trzypunktowe i dość trudno regulować ich wysokość – trzeba się trochę nagimnastykować aby przepchnąć na odpowiednią wysokość pasek części naramiennej. Za to samo wpinanie klamerek nie stanowi żadnej zagadki logicznej, jak to w niektórych wózkach się zdarza. Osłonki trzymają się ładnie na miejscu i nie mają tendencji do spadania.
Ubolewam nad brakiem regulacji podnóżka, choć dziecku to wcale nie przeszkadzało. Czasami wypinałam Ewę z pasów i kładłam ją na boczku wsuwając głąbiej pod budkę – wydawało mi się, że tak jej będzie wygodniej, ale kto wie czy tak faktycznie było? Oczywiście w najnowszych modelach ta regulacja już jest. Charakterystycznym elementem wszystkich Mountain Buggy jest przedłużenie podnóżka wykonane z metalu, na którym widnieje logo firmy. Prosta rzecz, a bardzo dobrze chroni wózek przed ubłoconymi po spacerku butami, no i wyróżnia go na tle innych wózków.
Na ramie wózka można zamontować pałąk – jest on dosyć wysoko zaprojektowany więc tym najmłodszym może przeszkadzać w podziwianiu świata. Można go wypiąć jedno- lub obustronnie. Pokrywa go materiał, który można szybko zdjąć i wyprać z roztartego banana, chrupek kukurydzianych czy śliny.
Przed słońcem, deszczem, wiatrem chroni bardzo fajnie zaprojektowana budka. Dwa główne segmenty mają dosyć duży zasięg. W tym bliżej rodzica znajduje się duże okienko do podglądania, gdy nie jest używane można je zasłonić klapką zapinaną na rzep.
Jeżeli uznacie, że budka niewystarczająco osłania dziecko macie do dyspozycji dodatkowy siateczkowy segment w przedniej części. A jeżeli to jeszcze za mało, możecie odpiąć budkę w miejscu gdzie łączy się z oparciem i przesunąć całą konstrukcję do przodu.
Została nam jeszcze wersja głęboko spacerowa – nie używaliśmy jej, ale specjalnie dla Was wyciągnęłam ją z pudełka 😀 Można ją zamontować na dwóch wysokościach, a także wypiąć i przenieść za uszy w razie potrzeby. Tak jak już wspominałam wcześniej, nie ma możliwości złożenia stelaża z zamontowaną gondolą. System wypinania opiera się na 4 klipsach zapinanych na stelażu, nie jest to najprostsze i najszybsze rozwiązanie. Za to powierchnia do spania jest całkiem spora: 73 x 35 cm, więc maluch, o ile tylko będzie chciał, to może ją długo użytkować. Plusik za małą kieszonkę od strony rodzica – idealna na telefon i klucze 🙂
Do wózka oczywiście można dokupić wiele akcesoriów: moskitierę, folię przeciwdeszczową, hulajnogę – dostawkę dla starszego dziecka, wkładki letnią oraz zimową, parasolkę, organizer, zasobniki, uchwyt na napój. U nas idealnie do pogody wpasował się cieplutki śpiworek.
Na koniec jeszcze kilka ciekawostek 🙂 Pierwszy wózek Mountain Buggy powstał w Nowej Zelandii w 1992 roku. “Prawózek” posiadał trzy duże, nieskrętne koła i miał służyć jako towarzysz do górskich wędrówek. Projekt się przyjął bardzo dobrze i dał początek dużej rodzinie Mountain Buggy. W 2009 roku firmę wykupił… Phil & Teds! Przenieśli produkcję do Chin, zmienili logo. Do tej pory najwięksi fani poszukują wózków wyprodukowanych przed 2009 twierdząc, że są po prostu lepsze. Z drugiej strony marka cały czas się rozwija i wprowadza nowe rozwiązania, a wózki wcale nie tracą na popularności. Mnie poza pozytywnymi opiniami do zakupu popchnęła chęć poznania tej marki, ponieważ rozważałam zakup wózka podwójnego tej firmy. I wcale się nie zawiodłam! Mimo, że zdecydowałam się na inny, cały czas gdzieś tam po cichu liczę , że pojeździmy jeszcze Duetem.
A teraz zobaczcie jak wygląda najnowszy model Urbana. Różnic pomiędzy moim egzemplarzem a tym pięknym modelem jest wiele, począwszy od hamulca umieszczonego przy rączce, systemu składania jedną ręką,mniejszych wymiarów po złożeniu, skórzanych wykończeń – w tym rączki(!), poprawionego sposobu regulacji pasów, nowego sposobu wpinania gondoli, adapterom do wpinania fotelika samochodowego oraz możliwości zamontowania siedziska przodem do rodzica! A to jeszcze nie wszystko! No i te materiały – sama nie potrafię zdecydować który bardziej mi się podoba! Co wolicie? Pepitkę czy paski? 😀