Cocobelt – pasek do noszenia fotelika, czyli nigdy nie mów nigdy!
7 kwietnia 2016
Pierwsze foteliki samochodowe mają tendencję do bycia nadużwanymi – montowane na stelażach wózków jako spacerówki czy w domach jako leżaczki-bujaczki. Nie pochwalam tego, ale rozumiem, że czasami nie ma wyjścia. Widząc pierwszy raz pas Cocobelt stwierdziłam, że to kolejny gadżet, który będzie promował niewyjmowanie dziecka z fotelika, który stanie się teraz… torebką? Sceptycznie podeszłam do sprawy, ale to było zanim na świecie pojawił się Mikołaj i zanim się stałam mamą dzieci rok po roku.
Cocobelt to specjalny pas, który ma za zadnie odciążyć nas podczas noszenia fotelika z dzieckiem. Zamiast dźwigać go na przedramieniu lub w dłoni możemy zawiesić sobie go na ramieniu zyskując w ten sposób wolną rękę. Gdy pewnego pięknego zimowego dnia przyszła propozycja przetestowania pasa, stwierdziłam, że może jednak warto dać mu szansę, ale nie przemyślałam jednej kwestii. Ewa jeszcze nie chodziła do żłobka, a w ciągu tygodnia poza spacerami w naszym podwójnym wózku nie ruszałam się sama z dwójką dzieci poza dom. W weekendy miałam Jacka, który dźwiganie brał na siebie. Tak więc pas przyjechał, został zamontowany… no i tyle! Dosyć mało było okazji do testowania, a jak wszyscy dobrze wiemy: po domu to się nie liczy! W końcu nadarzyła się okazja! Kontrola w przychodni! Był to całkiem mroźny zimowy dzień i trzeba było założyć ciepłą, grubą kurtkę. Na jedno ramię torebka, na drugie Cocobelt z fotelikiem i wychodzimy. Zanim dotarłam do windy cała konstrukcja zsunęła mi się z ramienia i zawisła w zgięciu łokciowym. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą tradycyjnie stelaża, żeby na adapterach wpiąć fotelik i w ten sprawdzony już sposób przetransportować się z parkingu do poradni dzieci zdrowych. Na całe szczęście nie poddałam się po pierwszej próbie, tylko zaczęłam szukać przyczyny niepowodzenia.
Pierwszą poprawę uzyskałam skracając długość pasa, na taką, że po założeniu pałąk fotelika w ogóle nie kontaktował się z moim przedramieniem. Zawsze jednak przedkładałam rękę pod pałąkiem – to taka forma zabezpieczenia. Błąd polegał na tym, że zamiast korzystać z pasa to ja go wyręczałam! W zasadzie całość trzymałam sama na przedramienu, a pas asekurował, a powinno być odwrotnie! Chyba najlepiej zobrazują to zdjęcia:
Nie pasowała mi jednak jeszcze jedna rzecz – Cocobelt zjeżdżał mi z ramienia! Zmiana garderoby z zimowej na wiosenną wyeliminowała ten problem. Pas ładnie ułożył się w dołku pomiędzy szyją a stawem barkowym i przenosił cały ciężar fotelika na ramię. Moim zadaniem było tylko asekurwać i sterować tak całością, żeby nie obijać się o co popadnie. Tak na dobrą sprawę zyskałam w ten sposób wolną rękę, żeby potrzymać sobie portfel, telefon, czy też podać dziecku smoczek.
Działał, ale czy się przydawał? Zdecydowanie tak! Podczas kolejnej wizyty w przychodni, gdy na jednym ramieniu dźwigałam torebkę z pieluchami, a na drugim fotelik z Mikołajem i miałam jeszcze wolne ręce żeby otwierać sobie drzwi. Mam taką zasadę – jak pewnie większość z Was. Ze względów bezpieczeństwa nigdy nie zostawiam dziecka samego w samochodzie. Tak więc Cocobelt przydał się także podczas szybkich zakupów, których nie planowałam. Gdy wracając autem przypomniałam sobie, że nie ma w domu chleba i trzeba zatrzymać się przy piekarni. Albo gdy docierało do mnie, że rano skończył się szampon i co ja biedna jutro zrobię?! Albo gdy ból głowy zmuszał mnie do nieplanowanej wizyty w aptece. Dzięki pasowi udało mi się uniknąć siniaków- tych od dźwigania fotelika na przedramienu, ale też tych od obijania się fotelika o kolano podczas noszenia za pałąk (wyjątkowo niewygodne)! Powyżej opisane sytuacje zdażały się jednak sporadycznie i wcale nie musiały dotyczyć każdego rodzica. Zakładam, że nie wszyscy jesteście tak samo roztrzepani i marudni przy dźwiganiu jak ja! Mi Cocobelt jednak najbardziej przydaje się podczas odbierania Ewy ze żłobka. Teoretycznie mam do niego niedaleko, a w praktyce zazwyczaj gdzieś mnie wywiewa, i zgarniam Młodą po drodze wracając samochodem. Z pasem jestem w stanie szybko i sprawnie i w miarę wygodnie ogarnąć moje towarzystwo.
Montaż pasa jest bardzo prosty. Na samym początku zakładacie na pałąk fotelika pas i swobodnie wieszacie go na jednym ramieniu. Tam gdzie ułoży się pas – zazwyczaj to okolice zagięcia pałąku -naklejacie taką małą naklejkę. To samo robicie po drugiej stronie na drugim ramieniu. Miejsca, które wyznaczyliście kropeczkami obklejacie dołączonymi do pasa rzepami i gotowe! Na pasie znajduje się drugi rzep, który podczas noszenia pilnuje żeby całość się nie ślizgała. Z uwag technicznych podpowiem Wam jeszcze, że najlepiej zakładać całość albo w kuckach – kucamy przy jednej stornie fotelika zakładamy pas i się podnosimy. Druga metoda (ja ją preferuję) polega na położeniu sobie fotelika gdzieś wyżej, i dopiero w tej pozycji zakładaniu pasa na ramię. Wkładanie “jak torebkę” jest bardzo niewygodne.
Cocobelt dostępny jest na rynku w trzech wersjach kolorystycznych: Aztec, Black oraz Mint. Z tego co obserwuję jego cena ma tendencję do spadania. Udało mi się go znaleźć za 65 złotych (a jeżeli dobrze pamiętam to początkowo kosztował ponad 100!). To typowy gadżet, nieobowiązkowy punkt wyprawki. Ale mój przypadek nauczył mnie jednego – nigdy nie mów nigdy! Okazał się bardzo przydatny i w zasadzie przez większość dni w tygodniu jest w użyciu. Polecałabym go rodzicom odbierającym starsze rodzeństwo ze żłobka lub przedszkola samochodem w towarzystwie najmłodszego członka rodziny, albo osobom które często załatwiają z maluchem jakieś sprawy na mieście. Cocobelt na pewno nie zastąpi Wam wózka, ale zdecydowanie ułatwi przeniesienie fotelika na niewielkim dystansie – ale pod warunkiem, że nie macie na sobie grubej i śliskiej kurtki.
UWAGA! KONKURS!
Do 17.04 na Instagramie trwa konkurs w którym możecie zgarnąć pas Cocobelt w wybranym przez siebie kolorze! Szczegóły na plakacie. Trzymam kciuki!!