Święta, święta i po świętach. Jeszcze tydzień temu, zupełnie nie czułam, że już zaraz trzeba będzie szykować koszyczek, sprostać wyzwaniu pochłonięcia dwóch śniadań wielkanocnych i naleźć zakurzony pistolet na wodę. O nadchodzącej Wielkanocy przypominały mi rozmowy telefoniczne z mamą, podczas których ustalałyśmy jaka sałatka wyląduje w tym roku obok tradycyjnej jarzynowej, kto najpiękniej udekoruje mazurki (JA 😀 ), oraz jak robić, żeby się specjalnie nie narobić. Przyzwyczaiłam się już, że świąteczny nastrój dopada mnie dopiero w trasie do rodzinnych Kielc. Rok temu, jak to miałam w zwyczaju w ciąży, całą drogę przespałam. Tym razem miałam pokonać całą trasą sama z Ewą, i nie ukrywam, że byłam tym faktem przerażona. Zazwyczaj jadę sobie z tyłu (tak jak teraz, kiedy piszę te słowa), i dopóki córka nie uśnie to mam się kim zająć. Bez większych problemów pokonuję z dzieckiem krótkie trasy samochodem, a tym razem bez tatusia miałyśmy przejechać wspólnie, w ciszy i w spokoju 160 km. Właśnie, w ciszy i w spokoju – nic mnie bardziej nie rozprasza na drodze, jak wyjące z tyłu dziecko. I aby tego uniknąć mam kilka zasad których się trzymam oraz kilka akcesoriów bez których takiej podróży sobie nie wyobrażam:
czytaj dalej